Angielski termin „Bespoke” kojarzony był dotychczas wyłącznie z drogimi garniturami szytymi na zamówienie i pod rozmiar klienta. Od pewnego czasu do krawców dołączyli także producenci samochodów, którzy proponują wykończenie auta zgodnie z indywidualnymi preferencjami przyszłych nabywców. Przykładem jest tu najnowsza, luksusowa limuzyna o długiej – jak na limuzynę przystało – nazwie „Rolls-Royce Phantom Drophead Coupe Waterspeed Collection”.
Marki Rolls&Royce nikomu przedstawiać nie trzeba. Od 1906 roku – czyli od przeszło 100 lat – ekskluzywne limuzyny z podwójnym „RR” w logo przywołują skojarzenia jak: luksus, bogactwo, prestiż oraz komfort. Głównie dla bogatszej części społeczeństwa. A co z najbogatszymi? Dla nich dedykowane są specjalne, limitowane edycje. Takie jak „Waterspeed Collection”, która niebawem ukaże się w liczbie zaledwie 35 sztuk. Warto mieć zawczasu przygotowane 2,2 mln zł – bo na tyle wyceniony jest ten model – żeby w ostatniej chwili ktoś nie sprzątnął nam go sprzed nosa.
O silniku Rolls&Royce’a i jego osiągach można pisać długo, jednak nie na tym polega urok marki. Klienci nie kochają go za maksymalną prędkość 214 km/h, którą rozwija ani za przyspieszenie do setki rzędu 5,6 sekundy. Nawet potężny, 12-cylindrowy silnik o pojemności 6,75 litra nie robi na nikim wrażenia. Rolls&Royce’a kocha się za coś zupełnie innego – za symbol bogactwa, przynależności do prestiżowej, wyższej klasy oraz luksusowe wnętrze, gdzie każdy czuje się jak angielska królowa.
Na pierwszy rzut oka ekskluzywna limuzyna zadziwia kolorem… niebieskim. Dotychczas kojarzona z dystyngowaną czernią karoseria pokryta została aż 9 warstwami lakieru o barwie „Maggiore Blue”. Limitowana wersja to hołd złożony Sir Malcolmowi Campbellowi, którzy w łodzi napędzanej silnikiem Rolls&Royce’a ustanowił rekord prędkości na wodzie wynoszący 208 km/h. Drzwi limuzyny otwierają się klasycznie – pod wiatr. Po ich przekroczeniu czujemy, jakbyśmy przestąpili próg królewskiego Pałacu Buckingham.
Dział „Bespoke” koncernu Rolls&Royce – odpowiedzialny za wyposażenie i przygotowanie limitowanej wersji – zrobił wszystko, aby każdy z 35 klientów, którzy nabędą luksusowe limuzyny, poczuł się jak angielski lord. Ekskluzywne fotele wykonane są z jasnoszarej skóry najwyższego gatunku. Elementy wykończeniowe zostały ręcznie inkrustowane afrykańskim drewnem tropikalnym o nazwie „Abachi”. To samo drewno wykorzystywane jest przy produkcji najdroższych typów gitar muzycznych. „Abachi” nie został wybrany przypadkowo. W dotyku jest bowiem delikatnie gładki i chłodny jak… satyna. Kierownica po raz pierwszy jest dwukolorowa. Do czarnej skóry dopasowano idealnie komponujące się kolorystycznie akcenty błękitu, czyli koloru karoserii. Nawet uchwyty na napoje zostały wykonany ze starannie wypolerowanego aluminium. O ogólnej pieczołowitości, z jaką stworzono wnętrze, niech zaświadczą liczby: 70 godzin trwa ręczne formowanie każdego z dekoracyjnych elementów, które później dodatkowo przez 10 godzin są – również ręcznie – szczotkowane. 8 godzin zajmuje montaż jednego podłokietnika. A charakterystyczna linia, która biegnie wzdłuż karoserii, malowana jest przez pracownika koncernu specjalnym pędzlem ponad 4 godziny.
Czy 2,2 mln złotych za auto to dużo? Z jednej strony „nie”, bo to przecież limitowana seria i każdy kupujący znajdzie się w elitarnym gronie zaledwie 35 szczęśliwców. Z drugiej „tak”, bo za tę samą kwotę można kupić piękny pałac na Dolnym Śląsku z oferty koncernu WGN (http://wgn.pl/nieruchomosc/SD146-58/na-sprzedaz-na-rynku-wtornym-budynek-palac-zamek-dzierzoniow-dzierzoniow.html?pq=29) bądź co najmniej 2 luksusowe apartamenty we Wrocławiu. Najbogatsi tego dylematu nie mają, bo stać ich i na to, i na to. I na dobrą sprawę, ten samochód jest właśnie dla nich produkowany.
Grzegorz Altowicz / Ekskluzyw.pl