Moda na luksusowe rezydencje, w których kręcono kultowe filmy, trwa w najlepsze. Po wystawieniu na sprzedaż słynnego „Beverly House” z „Ojca Chrzestnego”, o którym pisaliśmy całkiem niedawno, teraz przyszła pora na „El Fureidis” – ekskluzywny pałac z filmu „Człowiek z blizną”. Co ciekawe, obie nieruchomości były planem filmowym dla gangsterskich filmów i w obu główną rolę zagrał Al Pacino.
Być może to zwykły zbieg okoliczności, a może początek nowej mody na kupowanie nieruchomości, które były planem zdjęciowym hitowych filmów. W tę modę wpasowałyby się również ekskluzywne apartamenty położone w apartamentowcu „Escala”, które przeżyły prawdziwe oblężenie kupujących po premierze bestsellera „50 Twarzy Grey’a”. Przypomnimy, że to właśnie w tym budynku mieszkał główny bohater powieści – Christian. Tymczasem odpowiedź może okazać się znacznie prostsza. Kiedy światowe media zaczęły rozpisywać się o zainteresowaniu kupujących apartamentami w „Escali”, właściciele innych posiadłości, które „zagrały” w kultowych filmach, zwęszyli po prostu świetny interes i wystawili je szybko na sprzedaż. Tym oto sposobem mamy na rynku do wyboru aż dwie luksusowe rezydencje filmowych gangsterów. Czym się różnią i w którą warto zainwestować?
Zacznijmy od podobieństw. Obie ekskluzywne nieruchomości położone są w słonecznej Kalifornii i wybudowane zostały w śródziemnomorskim stylu. Zarówno w „El Fureidis” jak i „Beverly Home” znajdziemy duże okna z mnóstwem wpadającego przez nie słonecznego światła, dominujące, jasne kolory nieba, morza, a także rozległe, bajkowe ogrody. To one w głównej mierze nadają klimat obu posiadłościom. Pięknie zaprojektowane przez sztab najlepszych architektów i dekoratorów przypominają dzieła sztuki. Pod tym względem luksusowa rezydencja „El Fureidis” wydaje się być na uprzywilejowanej pozycji, gdyż wcześniej mieścił się tu ogród botaniczny z tysiącami nasadzeń najpiękniejszych, egzotycznych roślin. Przez jego środek przebiega imponujących rozmiarów basen z wielką fontanną pośrodku. Dookoła mamy idealnie przystrzyżone trawniki, palmy i sekwoje. No tak, jesteśmy przecież w Kalifornii. W sumie na terenie o powierzchni okolicach 4 hektarów znajduje się jeszcze kilka mniejszych ogrodów (ze względu na rozmach i piękno nazwanych perskimi), baseny, tarasy oraz atrium. Pod względem powierzchni działki luksusowa rezydencja jest ponad 2 razy większa od Beverly House, chociaż – paradoksalnie – trzy razy od niej tańsza. Najwyższy jednak czas wejść do środka.
Powiedzieć, że ekskluzywna rezydencja przypomina pałac, to nic nie powiedzieć. Luksusowe wnętrza nieruchomości olśniewają swoim przepychem, luksusem i blichtrem, którego pozazdrościć mogą nawet arabscy szejkowie. Każde z pomieszczeń to małe dzieło sztuki pełne ręcznie malowanych fresków, rzeźb, kolumn i mozaik. Są tu nawiązania do rzymskiej kopuły Bazyliki św. Jana oraz wizerunki Aleksandra Wielkiego podbijającego Persepolis. Jedno z pomieszczeń do złudzenia przypomina turecką łaźnię, podczas gdy sufit innego pomalowany jest farbą z dodatkiem najczystszego, 24-karatowego złota. Zresztą „El Fureidis” zachwyca już od przeszło wieku wielu prezydentów, premierów, gwiazdy kina i najważniejsze osobistości świata nauki. Bywali tu między innymi Albert Einstein, Charlie Chaplin, a także Winston Churchill oraz John F. Kennedy. Pod tym względem luksusowa rezydencja w niczym nie ustępuje „Beverly House”, w której również bawiła śmietanka towarzyska Ameryki. Ekskluzywna posiadłość zajmuje powierzchnię 930 m2 i składa się z czterech sypialni, dziewięciu łazienek i kilkunastu innych pomieszczeń.
Na koniec anegdota. Podobno po przyjęciu zamówienia na projekt rezydencji jego główny architekt, Bertram Goodhue, wyruszył w długą – bo trwającą ponad rok – wyprawę po Europie i krajach śródziemnomorskich w poszukiwaniu… inspiracji. Trzeba pamiętać, że był to rok 1905, zatem większość podróży Goodhue odbył na koniu. W tym czasie obejrzał tysiące najróżniejszych pałaców, zamków, dworów, posiadłości oraz rezydencji. Takie zaangażowanie musiało przynieść oczekiwane efekty. „El Fureidis” po arabsku znaczy „rajski ogród” i patrząc na zdjęcia, trudno się z tą nazwą nie zgodzić.
Grzegorz Altowicz
Ekskluzyw.pl