Tradycyjnie klasztor Shaolin to miejsce, w którym praktykuje się oddanie tzw. filozofii chan, wu i yi. Na początku nikt nawet nie myślał, że połączy się ona z walką. Pierwsze przykazanie prawdziwego buddyzmu brzmi: nie zabijaj.
Chan to medytacja prowadząca do oświecenia. Wspomagana przez wu, czyli wzmocnienie ciała, które pozwala efektywniej medytować oraz bronić siebie i innych. Wszystko to spajała yi, czyli medycyna, ochrona przed chorobami.
Dziś jednak w klasztorze więcej turystów niż mnichów, a wokół mnóstwo kuglarskich sztuczek rozpalających wyobraźnię. Najwyraźniej mnisi mają spory talent do biznesu, bo za same biletu wstępu inkasują jakieś 5 mln dolarów rocznie.
Całkiem niedawno Shi Yongxin, przeor klasztoru wpadł na genialny pomysł. Otóż chciał wprowadzić klasztor na nowojorską giełdę. A to dlatego, że łączne przychody shaolińskiej firmy wynoszą rocznie ponad 20 milionów dolarów. W przedsięwzięciu miała mu pomóc firma China Travel, która uzyskałaby 51 procent udziałów w klasztorze. Spółka chciała zarządzać między innymi hotelami, wycieczkami i salami kinowymi. Rezolutny przeor liczył na 150 milionów dolarów zysku ze sprzedaży akcji.
Inicjatywa jednak się nie powiodła. Za pomysły mnicha zrugał sam cesarz. Mimo niezbyt dobrej recepcji u koronowanej głowy, przeor nie zrezygnował z rozwoju. W 2004 roku wystąpił o zastrzeżenie nazwy świątyni jako znaku towarowego. Wniosek złożył także w 80 innych krajach. Za swoją przedsiębiorczość otrzymał w prezencie od rządu mercedesa.